piątek, 24 lutego 2017

Dziękuję...

Okres mikołajkowy oczywiście już dawno minął, tekst pochodzi właśnie z tamtego czasu (powstał na potrzeby konkursu), ale zanim się zorientowałam, że nadaje się na post na blogu, grudzień zdążył upłynąć. Tak więc, z drobnym opóźnieniem, ale mimo wszystko pragnę przedstawić mikołajkowy list Santi (ze względu na ramy czasowe, nie mogłam przełożyć publikacji na kolejny grudzień).


Drogi Święty Mikołaju!
   Bardzo Cię proszę, przeczytaj ten list od początku do końca. Niesamowicie mi na tym zależy.
Na początek może przypomnę Ci, kim w ogóle jestem. Na pewno mnie znasz, w końcu jesteś Świętym Mikołajem, ale to zrozumiałe, że przy tylu pomysłach i ,,zamówieniach” innych, można zapomnieć o czyimś pochodzeniu.
   Urodziłam się w sierpniu 2013 roku. Niestety nie pamiętam, jak spędziłam swoje pierwsze mikołajki. Byłam jeszcze mała i dosyć słabo rozumiałam całą tą tradycję.
Za to doskonale zapamiętałam wydarzenia z kolejnych świąt. Wtedy prosiłam Ciebie o prawdziwy dom. Taki przepełniony miłością i szczęściem. Taki, w którym nie biją i nie krzyczą. Taki, w którym można spać spokojnie, bez lęku. Taki, w którym czasem ktoś powie ,,dobry pies”. Taki, w którym nie trzeba się bać, że gdy postawi się jeden krok w niewłaściwym momencie, zawali się cały, tak misternie zbudowany, kruchy świat, jak nagle przecięta linka…


Jednak w końcu przychodzą zapomnienie i rutyna. Stres, kulenie się ze strachu, pytanie ,,czy coś zjem” to już codzienność. Lepsze czasy? Co to znaczy? To takie pojęcie istnieje? Kiedyś w ogóle było lepiej? Wtedy o swoim niewinnym, mikołajkowym pragnieniu zwyczajnie zapomniałam.
A potem przyszły wiosna i lato. A wraz z nimi schronisko.
Co oni robią? Czy mam im ufać? Przecież nie krzyczą... Nie straszą...
Mnóstwo psów, szczeniaków. I dwa razy więcej błagalnych oczu, z których można wyczytać tylko jedno: nadzieja. Wszystkie uszy radośnie nasłuchujące, bo może to właśnie dzisiaj nadejdzie Ta Chwila... A w każdej piersi bije serce spragnione szczerej miłości... 
I pomyśleć, że ja również dołączyłam do tego jakże ogromnego grona biednych stworzeń... Tych, które nic nie zawiniły i za to spotkały je przykre konsekwencje.
Tak, czy siak, ludzie, którzy przyjęli mnie w schronisku nie bili, ich ręce nie sprawiały bólu. Były łagodne i dobre. To dzięki nim doznałam pierwszych odkąd pamiętam przyjemnych uczuć. To z ust tych ludzi usłyszałam pierwsze od dawna, kojące słowa... Nawet mieszające się zapachy i rozmaite dźwięki zlewające się w tępy szum nie miały już takiego znaczenia. Coraz częściej rozluźniałam mięśnie napięte strachem. Przyzwyczajałam się...
Jednak schronisko też się dla mnie kiedyś skończyło. Wtedy znów nie wiedziałam, co mnie czeka. Powróciły obawy sprzed miesiąca. Moimi czynami kierował stres. Nie chciałam opuszczać miejsca, w którym było mi lepiej niż kiedyś.
Najpierw przyjechali tylko na chwilę. Popatrzyli, porozmawiali, odeszli. Za drugim razem jedna z tych nieznajomych mi osób wzięła mnie na ręce. Nie wiedziałam, że to oznacza początek nowej drogi. Chciałam tylko wyswobodzić się z objęć i wrócić tam gdzie już było dobrze. Gdzie odbudowywałam moją wiarę w ludzi. Nadzieję na lepsze jutro. Gdy odchodzili, wciąż mnie trzymając, szarpnęłam się po raz ostatni. I tym szarpnięciem zamknęłam pewien ważny rozdział swojego życia. Rozdział pełen bólu i cierpienia, które nie każdy ma dane poznać. Razem z tymi ludźmi rozpoczęłam nowe życie. 


   I to jest z grubsza moja historia. Teraz zapewne już pamiętasz, kim jestem.
Tak więc, skoro znasz moją przeszłość, chciałabym Cię prosić o pomoc bezdomnym psiakom. Dla mnie ona bardzo wiele znaczy. Kiedyś wszystko bym za nią oddała…
Starałam się być grzeczna w tym roku. Wierzę, że dostrzeżesz mój list wśród wielu innych, równie pięknych…

*niestety, nie znamy prawdziwej historii przeszłości Santi, ale z jej niektórych zachowań oraz na podstawie relacji weterynarza można wywnioskować, że nie nie spotykały ją wyłącznie przyjemności

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz